26.04.2019

Od Jamesa CD Rein

Usłyszałem kroki na schodach, więc obróciłem się na drugi bok. Było zdecydowanie za wcześnie na przybycie mojego taty, a na dodatek nie było charakterystycznego dźwięku kluczy w zamku, bym mógł przypuszczać, że to on.
Podniosłem się lekko, spodziewając się dwóch rzeczy - albo Ciasteczka, albo Rein. Okazało się, że miałam racje, bo u podnóża schodów stała blondynka, niezdecydowana, czy zrobić krok na przód. Wstałem, chcąc uświadomić jej, że tutaj jestem, jeśli w ciemności nie mogła znaleźć kanapy.
— Coś się stało? — zapytałem, robiąc jej miejsce na kanapie.
Po chwili sztywnego siedzenia, położyłem się z powrotem, a ona naprzeciw mnie, tak, że gdyby nie ta ciemność, widziałbym dokładnie każdą najmniejszą zmarszczkę na jej twarzy.
— Nie.— Zastanowiła się, co powiedzieć dalej — Po prostu zegar mnie obudził i nie mogę dalej zasnąć.
Poprawiłem kosmyk, który spadł jej na nos i usta. Na tyle długi, bym bez problemu założył jej go za ucho. Wydaje mi się, że się na ten gest uśmiechnęła. Nie chciałem, by była między nami niezręczna cisza, ale jednocześnie uważałem, że pora pójść spać. Ale razem? Wprawdzie wcześniej rozważałem taką opcje, jednak w dużym i swobodnym łóżku, a nie na ciasnej kanapie, gdzie nasze oddechy ze sobą walczą o dostęp do powietrza.
— Mam sobie pójść? — zapytała zaniepokojona, kiedy jęknąłem, gdy po próbie wygodnego ułożenia się, wbiła mi łokieć w brzuch.
Pokręciłem przecząco głową, chociaż nie byłem pewien, czy udało jej się to zobaczyć. Nie chciałem jej puścić teraz, kiedy znajdowała się tak blisko. Przez ten czas, który razem już przeżyliśmy bardzo ją polubiłem i zaczęło mi na niej zależeć, nie wiedziałem jak. I chociaż nie leżało to w mojej naturze, zaufałem jej prawie że od pierwszego momentu. Ba, dałem jej się zabrać w teren, spadłem dla niej i to tylko za jedną jej namową, spróbuje wystartować w zawodach.

***

Rano, a właściwie bardzo wczesnym porankiem, zwlokłem się z kanapy, by nie obudzić Rein. Było trochę po szóstej, mój tata powinien być za półgodziny, a na mnie czeka cała stajnia wierzchowców do nakarmienia. Nachyliłem się nad dziewczyną, by zobaczyć, czy śpi dalej, bo chciałem zostawić jej karteczkę, gdzie jestem i co ma powiedzieć mojemu ojcu.
Jednak w tym momencie ona wystraszona podskoczyła (musi mieć bardzo delikatny sen) a drzwi wejściowe trzasnęły, w progu stanął mój tata.
Chwilę stałem nieruchomo, myśląc, jak wyjść z tej sytuacji obronna ręką. W końcu podszedłem do ojca, objąłem go, a następnie się odsunąłem i machnąłem ręką na Rein, by podeszła.
— Tatko, to Rein Marshall.
Mój ojciec spojrzał podejrzliwie i uścisnął jej dłoń. Ogromna dłoń kowala w zderzeniu z jej, delikatną i kobiecą tworzyła ogromny kontrast.
— Tom Silver, miło mi panienkę poznać — odparł powoli, patrząc to na mnie, to na nią.
Jak byłem młodszy, kazał mi się od takich trzymać z daleka. Bogatych i pięknych, twierdził, że się mną zabawią i mnie spławią, złamią serce. Tak pewnie od razu ocenił ją. Jednak, byliśmy dorosłymi, dojrzałymi osobami, które się zaprzyjaźniły. Jakiego zdanie i tak nie miało teraz najmniejszego znaczenia.
— Zrobię śniadanie — powiedziała cicho Rein, patrząc na mnie, oczekując zgody. Kiwnąłem głową. Tego wszystkiego było już za dużo. 

Rein?

505 słów → 100$

19.04.2019

Od Rein CD Jamesa

Wnętrze domu Jamesa widziałam już kilka razy. Jednak nigdy nie zagłębiałam się w pomieszczenia jak pokój dziewczyn, czy jego sypialnia.
Nie było takiej potrzeby, jednak dzisiaj, pod osłoną nocy, wydawało mi się to najmilsze miejsce na świecie.
Jego łóżko było z tych ekologicznych, złożone w wielu palet, na których był duży materac. W kącie stało biurko, pewnie pozostałość po czasach szkolnych, a na nim komputer. Całą wschodnią ścianę zajmowała szafa, rozsuwana z dwóch stron, a na środkowym skrzydle wysokie lustro. Jego sypialni było pusta, nie miał żadnych pamiątek, jedynie zdjęcie Silvera na wezgłowiu łóżka. Nawet nie mogłam się przyjrzeć fotografii jego mamy, bo jedyna stała w przedpokoju, gdzie zawsze byłam do niej tyłem, jak zdejmowałem buty. Na wprost łóżka znajdowało się okno, tak duże, że widać było z niego panoramę pól za domem Silverów. Po dwóch stronach parapetu do ziemi zjeżdżały ciemne zasłony.
— Rozgość się — szepnął, chociaż w domu poza nami nikogo nie było. — Przygotuje posłanie dla Ciasteczka.
Wyszedł z pokoju, znacząco wskazując na jego duży T-shirt, ruchem głowy upewniając mnie, że mogę w nim spać. Byłam za to wdzięczna, bo moje ubrania do najwygodniejszych nie należały.
W przylegającej do jego pokoju łazience przebrałam się, a zimną wodą zmyła delikatny makijaż. James czekał pod drzwiami, jak wierny pies pasterski, a właściwie to z psem, bo Ciasteczko dostali posłanie pomiędzy sypialnią jego a dziewczyn.
— Akurat dzisiaj wraca także mój tata, nie wiem o której, możliwe, że nad ranem — zaczął się tłumaczyć nerwowo. — Dlatego prześpię się na dole, na kanapie. Jakbyś mnie szukała.
Patrzyłam na niego z nieodgadnionych wyrazem twarzy. Poświęca się tak dla mnie, a także dla swojego ojca, bo jeśli ten wróci o 6, spokojnie mógł spać w jego łóżku.
— Ta kanapa musi być wyjątkowo wygodna — wyszeptałam.
Chyba załapał aluzje, bo spojrzał teraz na mnie, tak, jak patrzą na dziewczynki mali chłopcy. Z lekką troską o dobro swojej damy serca, ale jednocześnie z dziecinną niewinnością.
— Miałam na myśli...
— Wiem, co miałaś na myśli — przerwał mi, jakby lekko zły.
Nie rozumiałam, co takiego mogło wzbudzić jego gniew. Znaczy, oprócz tego, że zaproponowałam praktycznie obcemu facetowi spanie ze mną w jednym łóżku. Nie wydawało mi się to jednak taką straszną zbrodnią, w zmierzeniu z faktem tego, co zdążyliśmy już razem przeżyć.
— Chodź ze mną, Jamesie Silverze.
Czemu cały czas zachowaliśmy się tak cicho? Nikogo nie było, żeby go obudzić. Ciasteczko położył się grzecznie w legowisku, ale z ciekawością się nam przyglądał. Jego sióstr nie było, ba, piszczałyby z radości, gdyby wiedziały, do czego zmierzamy.
Nie widziałam w jego wzroku niezdecydowania, wręcz zachęcony moją namową, zrobił krok do przodu. Ale w progu drzwi zatrzymał się i chwycił moją dłoń, patrząc z troską.
— Nie — wyszeptał. Czemu znowu!? — Dobrej nocy, Rein.
I uśmiechnął się, po czym odwrócił i zszedł na dół. Na swoją wspaniałą kanapę, zostawiają mnie w progu swojej sypialni. Prawdziwy dżentelmen. Jednak wtedy uświadomiłam sobie, czym się obawiał. Luis. Powinnam dać mu odpowiedz do jutra. Gdybym chociaż spała z Jamesem w jednym łóżku, mogłabym sobie uświadomić, że już nic nie czuje do Luisa. Czy czułam się tym urażona? Że odmówił mi, tak naprawdę nie byłam pewna czego, żeby tylko nie zaburzyć mojego osądu. Mógł chociaż zostać i pomoc mi zdecydować. Położyłam się na środku dużego łóżka, zdecydowanie za pustego na jedną osobę. Patrzyłam na sufit, gdzie była plątanina czarnych kabli, utworzona w pająka, a na końcu każdego przewodu wisiała duża żarówka z żółtymi zwojami. Nie był to jakiś pocieszający widok, a na pewno nie sprawiał, że łatwiej mi się myślało, jakie słowa podam rano byłemu. „Tak” czy „nie”.
Z tymi wątpliwościami zasnęłam. Jednak nie na tak długo, jakbym się spodziewała. O trzeciej zbudził mnie dzwon z zegara w holu.


James? 

607 słów = 120$

16.04.2019

Od Kelvina CD Thejli

Na terenie stadniny.
    Po kilku minutach przybyła Thejla, na którą nie musiałem długo czekać, co u kobiet raczej rzadko się zdarza. Skierowaliśmy się do naszych koni, lecz zaciekawiła mnie idąca za nami kobieta, która coraz bardziej przyspieszała kroku. Próbowałem ją skojarzyć, lecz za chiny mi to nie wychodziło. Oby dwoje zatrzymaliśmy się przy wejściu do stajni kopytnych, natomiast kobieta do nas podbiegła.
- Dzień dobry - przywitała się szybko i odetchnęła - Czy trafiłam na Pana Martinez oraz Panią.. Camanera? - spytała czytając nazwiska z kartki.
- Zgadza się - przytaknąłem - A coś się stało?
- Jestem Laura Traverto i głupio się przyznać, ale moi rodzice niedawno byli u państwa w sprawie konia.. teraz siedzą w areszcie i.. - westchnęła niepewnie - I dostałam informację, że Państwo mają dwa konie z ich farmy - dodała z nutką nadziei.
- Możliwe. Jest Pani w stanie opisać te konie? - zapytałem niczym na przesłuchaniu, lecz musiałem się upewnić.
- Kary zimnokrwisty ogier z białym wylewem na łbie, nogi też prawie białe.. - tłumaczyła mrużąc lekko oczy - Agresywny i raczej nie pozwalał do siebie podejść. Drugi to taka mieszanka brązu z bielą, jak krowa - lekko się zaśmiała wracając na nas wzrokiem - Oby dwoje mają około trzy lata. Rodzice strasznie ich zaniedbali.. - westchnęła, wraz z brunetką spojrzeliśmy po sobie.
- Rysopis się zgadza - rzekła Thejla - Przyjechała je Pani odebrać? - spytała.
- Nie, nie.. Niestety nie mam miejsca na nie, lecz planowałam się nimi zajmować. - odpowiedziała szybko - Była tam też źrebna klacz.. co z nią?
- Nie przeżyła tego - powiedziałem trzymając nerwy na wodzy - Skoro wiedziała Pani, że konie są w opłakanym stanie, czemu wcześniej nie zareagowała? - spytałem.
- Przez dłuższy czas nie miałam transportu. Ale mam cały osprzęt dla nich! - wyjaśniła energicznie - Myślę, że tak mogę wam się odwdzięczyć za uratowanie chociaż tych dwóch koni. Mam go nawet przy sobie w aucie.
- Osprzęt się dla nich znajdzie.. - rzekła niepewnie Thejla.
- Ależ nie przyjmuję odmowy - zaśmiała się kobieta - Ja wam ten sprzęt dam, bo mi i tak nie jest potrzebny.. - dodała - Tylko.. pomożecie we wniesieniu go tutaj?
- Najwyżej trening poczeka - lekko uśmiechnęła się brunetką, po czym trójką ruszyliśmy do auta Laury.
Na pace wozu miała cały osprzęt dla koni, który wspólnymi siłami zabraliśmy do siodlarni bliźniaczej stajni, gdyż do niej mieliśmy najbliżej. Powiesiliśmy je chwilowo na wolnych wieszakach i wyszliśmy z siodlarni, natomiast kobieta spojrzała na nas wzrokiem pełnym podziękowań. Poprosiła też o pokazanie jej tych dwóch wierzchowców, więc mając jeszcze trochę czasu, pokazaliśmy jej ich obecny stan, co jeszcze bardziej ją zadowoliło. Stwierdziła też, że od czasu do czasu będzie się tutaj zjawiać, lecz nie często ze względu na jej wyjazdy.
Gdy wreszcie opuściła stadninę, poszliśmy do swoich koni, które szybko osiodłaliśmy i przygotowaliśmy do jazdy.
- Miło z jej strony - odparła brunetka wsiadając na wałacha.
- Racja - przytaknąłem poprawiając popręg.
- Ogólnie to.. tak myślałam, żeby może dzisiaj crossa spróbować - zaproponowała zerkając na mnie - Próbowaliście kiedyś? - spytała zbliżając się.
- Lepiej zapytać, czego nie próbowaliśmy - lekko się zaśmiałem i siadłem w siodle Sama - Dawno w sumie tego nie trenowałem, więc można jechać - dodałem chwytając pewnie wodze - Byleby po drodze się nie zabić.. - zażartowałem zerkając na Thejle. 

Thejla? 
Tylko nas nie zabij, oke? 




501 słów = 100$

14.04.2019

Od Conor'a cd. Any

- Trzeci co ty odwalasz... - powoedziałem podnosząc szczeniaka z podłogi, na której zdążył zrobić niezły bałagan rozszarpując gazetę
Młodemu zaczęły rosnąć stałe zęby i gryzł wszystko naokoło. Wszystko mam na myśli meble, gazety jak i również mnie przez co moje ręce wyglądały czasem jakbym stoczył walkę, a nie został podryziony w zabawie przez szczeniaka. Wzdychnąłem drapiąc biszkoptowego psiaka za uchem. Młody wykorzystując okazję dziabnął mnie w palec. Przed pracą chciałem wstąpić do zoologicznego kupić mu jakieś gryzaki i szelki, bo ze starych już wyrósł. Odłożyłem Trzeciego do kojca i starannie zamknąłem furtkę. Niestety maluch był na tyle sprytny, że nauczył się już wychodzić z uwięzi lecz miałem nadzieję, że do choć na chwilę zajmie się zabawkami które tam ma. Skierowałem się do kuchni, gdzie przy jednej z szafek czekały dwa pozostałe psy. Nie dziwiłem się, że czekały. bo nadeszła już pora kiedy powinny dostać jedzenie. Wyciągnąłem karmę z szafki, po czym nasypałem jej do misek. Później nakarmiłem Trzeciego, który jeszcze jadł specjalną karmę dla szczeniąt. Około godziny siódmej udałem się do miasta. Zatrzymałem samochód przed sklepem, pilnując by przy wysiadaniu zamknąć pojazd. Często z roztargnienia zdażało mi się po prostu o tym zapomnieć, lecz na całe szczęście zawsze jeździły ze mną psy, które pilnowały auta pod moją nieobecność. Wchodząc do sklepu przywitałęm się ze znajomym sprzedawcą. Od kąd mam Trzeciego jestem tu dość częstym klientem. Nie licząc oczywiście przyjeżdżania po trociny lub karmę dla papugi, szczura i psów. W moim domu był istny zwierzyniec co mi samemu nie przeszkadzało, ale gościom, którzy czasem do nas zawitali, już bardziej. Zakupiłem potrzebne rzeczy po czym udałem się do stadniny. Zapowadał się nawet ładny dzień, więc miałem w planach, oprócz jazd, trening z Treze, który od jakiegoś czasu wykazuje bardzo dużą chęć do wszelkiego rodzaju ćwiczeń. Oczywiście nie mógłbym zapomnieć o srokaczu, który według weterynarza mógł już zacząc lekką pracę z siodłem oraz wstępnie przyjąć jeźdźca.

Theze spokojnie podszedł do mnie trącając mnie w ramię. Chciałem dziś coś poskakać, a siwek wydawał się chętny do współpracy. Zostawiając Antitheze w boksie udałem się po szczotki, które na całe szczęście zostawiłem ostatnio w schowku przez co nie musiałem wędrować do siodlarni żeby je przynieść. Z czyszczeniem siwego uwinąłem się szybciej niż zwykle co niezmiernie mnie ucieszyło gdyż zwykle zajmuje mi to gdzieś około pół godziny z przerwami jak zachce mu się otworzyć boks i wyjść na korytarz. Wrzuciłem kopystkę do skrzynki po czym odstwaiłem ją pod ścianę planując, że wrócę po nią później i odłożę ją na swoje miejsce czyli pod wieszakami na sprzęt Theze lub Ghost'a. Skierowałem się do siodlarni po sprzęt do jazdy dla Theze. Podszedłem do wieszaków z podpisem "Antitheze" i zacząłem ściągać z nich potrzebne rzeczy. Obładowany udałem się pod boks siwego zarzucając siodło wraz z czaprakiem i podkładką na drzwi, a ogłowie wieszając na pobliskim wieszaku na kantary. Otworzyłem stanowisko ogiera po czym wszedłem do środka, ściągając mu kantar a na jego miejsce zakładając ogłowie. Gdy zapiąłem już wszystkie paski przy uździe, zarzuciłem siodło z człym ostrzętem na grzbiet wariata, nie zapominając oczywiście o wytoku, bez którego zapewne niedałoby się jeździć na tym walniętym na mózg koniu. Mając nadzieję, że psy w żaden sposób nie przeszkodzą nam w spokojnym opuszczeniu stajni, zacząłem kierować się ku wyjściu trzymając Theze za końcówkę wodzy.

Sprawnie wskoczyłem na grzbiet siwego, który zamiast później stać spokojnie ruszył powolnym stępem utrudniając mi podciągnięcie popręgu. Po uporaniu się z tymże problemem skierowałem Theze na ścianę przyspieszając trochę tempo chodu konia. Po pięciu pełnych okrążeniacg parkuru zacząłem kierować wariata na różnorakie wolty, serpentyny i inne figury w ten sposób chcąc go nieco rozciągnąć i pogimnastykować. O dziwo ogier bez większych oporów wykonywał wszystkie moje polecenia, co nie zdażało się zbyt często. Na koniec stępa zrobiłem kilka ósemek wokół pustych stokaków na przeszkody stojących niedaleko jednej ze ścian. Zatrzymując się na środku parkuru podciągnąłem jeszcze trochę popręg przed zakłusowaniem... Nie chciałem przecież zlecieć z konia razem z siodłem. W czasie kiedy ja mordowałem się z popręgiem na maneż zdążyły przybyć moje dwa kochane psiaki, zaczynając się ganiać po całej jego długości. Westchnąłem zbierając wodzę i dając ogierowi sygnał do ruszenia kłusem. Na początku jeździliśmy tylko po ścianach co jakiś czas robiąc wolty lub zmiany kierunku. Po przekłusowaniu około dziesięciu minut skierowaliśmy się na drążki ułożone przy krótszej ścianie ujeżdżalni ciągnące się prawie przez całą jej długość. Theze pokonywał je podnosząc wysoko nogi i skupiając się tylko na tym co miał teraz wykonać, nie rozpraszając się widząc biegające wokół psy. Po kilku rundkach kłusa z drążkami przeszedłam na chwilkę do stępa żeby siwy trochę odpoczął. Pięć minut później przyszedł czas na trochę galopu. Wyjechałem na ścianę dając sygnał do przejścia do galopu od razu ze stępa. Theze pomimo niewielkich oporów w końcu wykonał ćwiczenie. Zrobiłem woltę na jednej ze ścian omijajać psy, które postanowiły ścigać się z Thez. Przez kilka kółeczek pozwoliłem się im pościgać, dając siwemu lekko przyśpieszyć lecz nie tracąc zbytnio kontroli. Galopowałem całą ścianę po czym przeszedłem do kłusa, zmienijąc kierunek i powtarzając ćwiczenię w drugą stronę. Później zacząłem najazdy na drążki na galop po których musiałem najechać na przeszkodę ustawioną po skosie na prawo od kawaletek, lądując po niej na lewą nogę i jadąc to samo tylko w prawo i na odwrót. Skręciłem w lewo galopując po ścianie i śmiejąc się z psów, które za przykładem Theze zaczęły przeskakiwać przez przeszkody.
(Tak to wyglądało mniej więcej)

Po tym ćwiczeniu zacząłem najeżdżać na inne przeszkody zanjdujące się na parkurze. Theze z ogromnym zaangażowaniem pokonywał ustawione oksery. 

Godzinkę później byłem już po jeżdzie. Antitheze odstawiłem do boksu rozsiodłując go i dając jakieś smaczki.
- Conor - usłyszałem za sobą głos właścicielki stadniny
Odwróciłem się w jej stronę. Miała w ręce jakieś papiery i zapewne chciała żebym je komuś dostarczył.
- Mam dla ciebie nową rozipiskę - powiedziała
- Dużo się pozmieniało? - zapytałem
- Niezbyt. Zresztą sam zobaczysz - podała mi kartkę - I miałabym jeszcze do ciebie prośbę
- Jaką? - podniosłem wzrok z nad rozkładu treningów
- Mógłbyś przekazać rozpiskę Anie? Osobiście niestety nie mogę bo muszę być przy odbiorze siana
- Spoko... Tylko powiedz mi która to bo jakoś nie mogę sobie jej z nikim skojarzyć
- Może jest koło stajni szkółkowej lub u swojego konia w trzeciej stajni - wyjaśniła podając mi kolejną rozpiskę
Chwilę później, opisała mi z grubsza wygląd dziewczyny. Podziękowałem jej wołają psy, które posłusznie podążyły za mną.

Nie musiałem długo szukać ponieważ dziewczyna akurat wchdziła do budynku stajni prywatnej numer trzy.
- Ja pierniczę - dziewczynę najwyraźniej zadzbyt przestraszyła moja nagła obecnośc za jej plecami - Nie zachodzi się tak ludzi od tyłu
- Przepraszam... Nie chciałem cię przestraszyć - powiedziałem drapiąc się po karku - Właścicielka kazała mi przekazać ci nową rozpiskę - wyjaśniłem podając jej kartkę
- Dzięki - dziewczyna wzięła ode mnie rozpiskę i zaczęła ją analizować



Ana?

Antitheze +10um


1096 słów = 300$

Usunięcie postaci

Z powodu nie napisania opowiadań, długiej nieobecności oraz ignorowania wiadomości z ostrzeżeniami z bloga zostają usunięci Cyntia oraz Taehyung.

Administracja SHH

13.04.2019

Zadania

Kolejna aktualizacja na naszym blogu ^^.

Od dnia dzisiejszego nasi jeźdźcy będą mogli wykonywać zadania znajdujące się w zakładce o tej samej nazwie.
Za zadania będzie można otrzymywać nie tylko dodatkowe fundusze, doliczane do pieniędzy za opowiadanie, ale również sprzęt oraz dodatkowe punkty umiejętności.

Pozdrawiamy
Administracja SHH

Od Thejli cd. Kelvina

- A jak tam trening u ciebie? Nie zabiłaś nikogo? - zaśmiał się Kelvin spoglądając na mnie
- Nawet spoko, ci powiem. Viavai poszedł parkur na sto dziesięć centymetrów, a Roskę ruszyłam w ujeżdżenie... A odnośnie zabijania... To raczej nikt nie ucierpiał. No nie licząc Conor'a, który wszedł niezauważony na halę i spłoszył mi konia - powiedziałam otwierając puszkę piwa, stojącą wcześniej na ławie
- Ciekawe... A nie miałaś jeszcze jeździć jakiś szkółkowych?
- Yhm - przytaknęłam
- To co z tymi treningami?
- Jinx wzięłam na oklep. Poskakałyśmy troszeczkę, a potem założyłam jej siodło. Dawno nie jeździłam w wescie, więc... Trochę śmiechu było. Jockera wzięłam na crossa i jak na młodzika to nawet nieźle mu szło - powiedziałam
- Jeździsz w westernie?
- W młodości próbowałam, ale nie spodobało mi się. No, ale od czasu do czasu to można - uśmiechnęłam się

Ponad połowę seansu przegadaliśmy lub prześmialiśmy z jakiś nieśmiesznych dowcipów albo wspominek z pracy, nie zwracając w ogóle uwagi na to co się dzieje na ekranie, a projekcja, którą wybraliśmy była interesująca. Przynajmniej tak wnioskowałam z opisu. Mimo to i tak gdy już zaczęliśmy się skupiać na fabule, któreś z nas musiało wymyślić jakiś błachy temat na kolejne minuty pogawędek i żartów.
- To co teraz? - zapytał gdy film, który akurat "oglądaliśmy" się skończył
- Może "Zabójcze Umysły"? W sumie fajny serial kryminalny, opowiadający o pracy FBI BAU - powiedziałam sięgając po kolejną paczkę chipsów, po czym wsypałam ją do leżącej na środku kanapy miski
- Może być ciekawe - mężczyzna wyszukał serial, po czym włączył wybrany odcinek
- Po tym wieczornym obżarstwie przyda się porządny trening... Dużo do spalania będzie patrząc na to co jemy - zaśmiałam się
- Mam się bać? - Kelvin popatrzył na mnie
- Zrobię ci taki trening, że nie będziesz mógł zsiąść normalnie z konia - otarłam łzy, które spłyneły mi po policzkach z nadmiaru śmiechu
- To może lepiej zamknę cię w tej piwnicy - powiedział również zaczynając się śmiać

Wieczorek filmowy troszeczkę się przeciągnął. Troszeczkę mam na myśli, że na zarze wybijało już trzecią nad ranem. Kelvin zaproponował mi żebym została u niego do rana. Zważając na to, że na takową ewentualność nie byłam gotowa i nie wwzięłam nic do spania, chciałam kulturalnie odmówić. Mężczyzna ubiegł mnie jednak proponując mi pożyczenie swojej koszulki. Po chwili zawachania zabrałam czarną podkoszulkę, udając się do wskazaniej przez chłopaka sypialni znajdującej się niedaleko salonu. Szłam korytarzem kierując się w lewo do machoniowych drzwi. Nacisnęłam klamkę otwierając je i wchodząc do wnętrza pomieszczenia. Stanęłam w progu przyglądając się wystrojowi wnętrza. Ściany były pomalowane na szaro nie licząc jednej białej, przy której znajdowało się łóżko. Było one również utrzymane w ciemnych barwach, przełamanych białymi i jasnoszarymi poduszkami. Nie zwracając większej uwagi na całą resztę mebli stojących w pokoju, udałam się do łazienki, gdzie przebrałam się oraz wykąpałam. Na całe szczęście nie miałam w zwyczju się malować czyli kłopotliwe zmywanie makijażu nie należało do moich poroblemów. Ziewnęłam zamykając za sobą drzwi toalety. Nie byłam zmęczona, lecz mimo to oczy same mi się zamykały. Powolnym krokiem zaczęłam iść w stronę łóżka, prawie potykając się o krzesło, którego nie zauważyłam, ponieważ, jak zwykle miałam w zwyczaju robić w domu, do spania po kompieli szłam nie świecąc światła w pokoju. Miałam wielką ochotę skoczyć na pierzynę, zważając jednak na to, że nie byłam u siebie nie zrobiłam tego. Położyłam się, zarzucając na głowe kołdrę.

Nie spodziewając się, że od razu zasnę, obudziłam się wyspana i pełna sił. Usiadłam na łóżku rozglądając się po pokoju. Przeciągnęłam się, wstając po czym poszłam odsunąć okno. Promienie porannego słońca dostały się do pomieszczenia. Przymróżyłam oczy, nieprzyzwyczajone jeszcze do światła dziennego. Stanęłam w pobliżu łóżka. W świetle porannego słońca sypialnia wyglądała jeszcze lepiej niż jak widziałąm ją w nocy. Zapewne podobałam mi się dlatego, że nie było tu zbędnych, kolorowych ozdóbek ani innych dekoracji. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Godziny sprawdzać mi się nie chciało, a patrząc na wysokość słońca nad choryzontem zapewne było już trochę późno. Po rozglądnięciu się jeszcze raz po pomieszczeniu postanowiłam iść poszukać Kelvina. W tym celu  udała się do leżącej niedaleko kuchni.
- Hejka - powiedziałam przekraczając próg jadalni
- Jak się spało? - zapytał Kelvin stawiając na stół dwa kubki z kawą
- Nadzwyczaj dobrze - uśmiechnęłam się
- W takim razie cieczę się
- Już po dziewiątej? - zdziwiłam się patrząc na zegarek
- Nie chciałem cię wcześniej budzić - mężczyzna wzruszył ramionami siadając przy stole
- Śmieszne - przewróciłam oczami
Poszłam do salonu posprzątać po wczorajszym wieczorku. Ku mojemu zdziwieniu po miskach i opakowaniach po chipsach nie było już śladu. Zebrałam puszki z ławy, niosąc je do kosza w kuchni.
Po śniadaniu udałam się do pokoju w celu przebrania się. Mieliśmy w planach jechać do stadniny żeby trochę potrenować. Nam przyda się trochę ruchu po wczorajszym, a konie przy okazji trochę poskaczą. Ubrałam wczorajsze ciuchy, zabierając telefon ze stolika.

- Trening na parkurze skokowym czy w terenie? - zapytałam gdy jechaliśmy już do stajni
- Może na parkurze. W tereny to chyba już się najeździliśmy - mężczyzna uśmiechnął się skręcając w uliczkę prowadzącą na podjazd do Horse Heaven
- Najpierw to ja się może przebiorę - powiedziałam patrząc na swoje ciuchy, które na pewno nie nadawały się do jazdy
- Czyli najpierw pod twój dom
- Przecież możesz zaparkować na parkingu... Do domu pójdzie się pieszo
- Jak chcesz - powiedział parkując na jednym z miejsc parkingowych
- Poczekasz czy idziesz ze mną? - zapytałam wysiadając z pojazdu
- Pójdę pod stajnie i tam się spotkamy, ok? - zaproponował zamykając auto
- Spoko - uśmiechnęłam się kierując się skrótem przez trawę do swojego domu

Weszłam do budynku witając się z mamą i biegającym po korytarzu Dexterem. Ściągnęłam buty, odstawiając je na stojak. Przydałoby się je w końcu wypastować, bo nie wyglądają już zbyt ciekawie. Szybkim krokiem udałam się na poddasze. Otworzyłam pokój. Od wejścia uderzył mnie widok, jak zwykle, nie ogarniętego wnętrza.
- Będę musiała w końcu zrobić tu porządek - westchnęłam podnosząc piżamę z podłogi
Rzuciłam ją na łóżko, po czym podeszlam do szafy. Zabrałam z niej pierwsze lepsze bryczesy i bluzę. Dzisiejsza pogoda była wręcz idealna na trening. W mojej głowie zrodził się plan żeby zamiast na parkur iść na tor crossowy. Tylko nie wiedziałam czy Kelvin i Sam kiedykolwiek jeździli na crossie. Szybko się przebrałam, wczorajsze ciuchy wrzucając do kosza na pranie. Podeszłam do lustra, wzięłam leżącą na półeczce szczotkę. Chciałam zrobić sobie jakąś logiczną fryzurę, w której nie będzie aż tak widać, że włosy sa trochę w nie najlpnajle stanie. Zaczęłam rozczesywać moją kochaną szopę na głowie, na której po paru minutach pojawił się piękny warkocz francuski zakończony kłosem. Lubiłam robić sobie różne fryzury. Szczerze nawet mnie to odstresowywało.

- Jestem - powiedziałam widząc Kelvina opartego o ścianę stajni
- Jak na kobietę to nawet nie musiałem aż tak długo na ciebie czekać
- Uznam to za komplet - zaśmiałam się chcąc wejść do stajni
Na ścieżce prowadzącej do miejsca gdzie się znajdowaliśmy pojawila się kobieta. Szła szybkim krokiem w naszą stronę. Kelvin odwrócił wzrok i chwilę się jej przyglądał. Podeszłam od niego, porzucając plan wejścia do środka budynku. Nieznajoma była już kilka metrów od nas, a ja dalej nie mogłam sobie jej z nikim skojarzyć.


Kelvin?

1144 słów → 320$

12.04.2019

Od Jamesa CD Rein

Minęło kilka dni od mojej przejażdżki z Rein, a mięśnie prawie przestały mnie boleć. Ciężko było stwierdzić, czy to od upadku, czy od tego, że od tak dawna nie siedziałem w siodle. We wtorek dziewczyna przeprowadziła moim siostrą pierwsze korepetycje. Miały spotykać się trzy razy w tygodniu i co drugi tydzień robić albo biologie, albo powtórki z chemii. Blondynka od razu obiecała, że w razie problemów z innym przedmiotem, może spróbować go wytłumaczyć. Trzeba przyznać, że była wspaniała. Wykręciłem jej numer, nastawiając wodę na herbatę.
— Rein? Halo, słyszysz? — Odebrała po trzecim sygnale. W tle leciała u niej piosenka, "Bad Day" Daniela Powtera.
— Tak, tak, Jim, poczekaj sekundę.
Teraz usłyszałem kolejną piosenkę, chyba P!nk, ale zaraz ściszyła radio, a słuchawka jej telefonu zaczęła szumieć, bo chyba uderzyła o coś miękkiego. Wtedy też dobiegł wrzask, przytłumiony przez materiał w którym znajdował sie jej iPhone. "Wynoś się, ale to już!" Pomyślałem, że krzyczy na kota sąsiada, ale chwile później rozległ się trzask. Tłuczone szkło, pewnie kubek rzucony o ścianę.
— Marshall, wszystko gra? Rein?
— Tak, wszystko jest dobrze. Czemu dzwonisz?
— W kogo rzucałaś?
— Nie ważne. Powiedz, o co chodzi?
Zamyśliłem się, czy warto realizować plan, jaki ułożyłem sobie w głowie w tej sytuacji. Znaczy, nie znałem sytuacji ale podejrzewałem, że nie była kolorowa. Zacząłem ostrożnie:
— Pat i Jel poszły do wesołego miasteczka i na domówkę, wrócą dopiero jutro. Wiesz, jest piątek, pozwalam im czasem zaszaleć. Rzecz w tym, że nie ma potrzeby, byś dzisiaj przychodziła. Chyba że masz ochotę mi w czymś pomóc...
— Ok — odparła lakonicznie i się rozłączyła.
Byłem nieco zaskoczony i nie wiedziałem, czy jej odpowiedź tyczy się braku lekcji czy tego, że do mnie wpadnie. I tak lepiej będzie, jeśli tutaj posprzątam. Zabrałem się za zbieranie rzeczy dziewczyn, które powrzucałem do ich pokoju, tradycyjnie na łóżko. Jak wrócą rano, będą chciały się tylko walnąć do wyrka, a tutaj góra ich gratów, które będą musiały uprzątnąć. Byłbym fatalnym ojcem.
Później wyprzątnąłem kuchnie, nawet pościerałem blaty, na koniec odkurzyłem podłogę i niektóre meble. Swoją sypialnie pozostawiłem prawie nietkniętą, jedynie ścieląc łóżko. Przecież i tak tam nie zajrzymy.
Rein zjawiła się około czwartej. Miała fatalny humor i sweter na drugą stronę. Kiedy jej zwróciłem na to uwagę, fuknęła, że tak jej pasuje, po czym zaczęła się przy mnie rozbierać, by zmienić go na prawidłową stronę. Momentalnie się odwróciłem, a na mojej twarzy wyskoczyły rumieńce. Była jakaś dziwna, w pierwszym momencie zastanowiłem się, czy nie jest pijana, albo czy nie stało się coś z Delight. Posadziłem ją na krześle barowym przy wysepce i przygotowałem gorącą czekoladę. Na wierzch dałem bitą śmietanę i pianki. Pamiętam, że jak się poznaliśmy to wspominała, że nigdzie nie może znaleźć kawiarni, która zrobiłaby jej takie.
Postawiłem kubek przed nią to się lekko uśmiechnęła. Ale nic poza tym. Jęknąłem, bo nigdy nie miałem problemu, by rozchmurzyć swoich znajomych. A na ten wieczór miałem świetny plan do zrealizowania.
— Powiedz mi, Rein, co się dzisiaj wydarzyło?
Dłuższą chwile milczała, ale w końcu chęć podzielenia się tym wygrała. Oparła dłonie o czoło i wybąkała:
— Dwa słowa: pieprzony Luis.
Kiwnąłem głową, bo zrozumiałem, że mówi o tym swoim byłym. Jak się okazało, rano wpadł do niej z kwiatami i pierścionkiem, twierdząc, że miał gorszy okres i musiał się pozbierać i przyzwyczaić do myśli o związku na odległość. Dlatego też zechciał się zaręczyć. Rein nie wiedziała tylko, czemu zajęło mu to dwa miesiące odkąd tu przybyła.
— Mam mu dać odpowiedź do jutra albo zniknie z mojego życia na zawsze.
— Mam propozycje na ten wieczór, byś nie musiała tego przemyśliwać.
Uśmiechnąłem się i pociągnąłem ją za rękę do wyjścia. Zarzuciła moją bluzę, bo w złości nie wzięła żadnej kurtki. W dzień jest ciepło, ale koło wieczora temperatura spada do kilku stopni. Jakoś za duże moje ubranie nie było, ale rękawy już tak. Próbowała je same podwiązać, ale szło jej fatalnie. Stanąłem naprzeciw i wziąłem jej ręce, by spokojnie je podwinąć. Nadal była zmartwiona, ale teraz jeszcze unikała mojego wzroku. Westchnąłem ceremonialnie, by zwróciła uwagę na moją zatroskaną minę.
Wsadziłem ją do Jeepa i nawet nie zapytała, gdzie się wybieramy. Zdecydowanie odbiegała od typowych kobiet, których ciekawość wyprzedzała na kilometr. Długo jechaliśmy w ciszy. Kierunek obrałem na sąsiednie miasteczko, bo tylko tam mogłem znaleźć to, czego szukałem. To była bardzo spontaniczna decyzja, ale kiedy zajechałem pod schronisko w Lowville, wiedziałem, że to był dobry pomysł. Otworzyłem Rein drzwi, wysiadła za mną jak zombie, tocząc się, a myślami będąc gdzieś daleko.
— Hej, ty.
Podniosła głowę i spojrzała na mnie pustym wzrokiem. Zrobiło mi się smutno, że jakiś gnojek w jedną sekundę potrafił zniszczyć jej życie i doprowadzić ją do takiego stanu. Chwyciłem delikatnie jej dłoń na moment przejścia od parkingu do drzwi. W środku przywitała nas rudowłosa kobieta, lat około dwudziestu czterech. Nazywała sie Gail i budziła we mnie podobne emocje co w Rein Luis.
— O, Jimmy Silver, kto by się spodziewał!
Puściłem momentalnie dłoń Marshall, starając się zachować normalnie. Blondynka teraz się w końcu zainteresowała, unosząc brwi na nasze niezręczne spotkanie po kilku latach.
— Cześć. — Uśmiechnąłem się i lekko machnąłem dłonią na powitanie. — Szukam psa, szczeniaczka.
— Zgubiłeś swoją maskotkę, Ciasteczko?
— Chciałem coś zaadoptować, Gail — podkreśliłem jej imię, bo użyła mojego pseudonimu z liceum, za czym bardzo nie przepadałem. I jest to delikatne określenie.
Podniosła dłonie w geście obrony i zaprowadziła nas do części schroniska, gdzie znajdowały się dopiero co przywiezione lub urodzone psy. Po drodze minęła mnie Rein, wypowiadając niemo "Ciasteczko?", co ewidentnie ją rozbawiło.
Obejrzeliśmy kilka klatek, ale mój wzrok zatrzymał dopiero zwierzak tak kolorowy, jak Silver. Był to szczeniak po suczce, którą przywieźli kilka tygodni temu. Od razu się oszczeniła i został tylko on, istny wyrzutek. Rasą przypominał border collie, ale jak zaznaczyła Gail, to jakaś mieszanka, zwykły kundelek. Nie miał jeszcze imienia, a ojciec był niewiadomej rasy, przez co nie było jasne, jakiej wielkości będzie gdy dorośnie. Jednak jego wzrok mówił, że jest tym psem. Jedynym i nieodwracalnie we mnie zapatrzonym, przyjacielem na lata.
— Tylko nie nazwij go Sliver — zażartowała Rein, podchodząc bliżej i głaszcząc szczeniaka w moich ramionach.
Popatrzyłem w jej oczy, bo widziałem w nich iskierki podniecenia. Moja intuicja nie zawiodła, psiara na całego. Dałem jej go do podtrzymania i zwróciłem się do Gail o papiery adopcyjne. Z pewną niechęcią mi je wręczyła, na odchodnym jeszcze mówiąc:
— Kiedyś nie byłeś taki chętny do zwierząt. Mówiłeś, że nie masz czasu ani funduszy. Co się zmieniło? I nie mów, że to ta twoja panienka sobie go zażyczyła. Nie była nim zainteresowana, dopóki nie wziąłeś go na ręce.
— Ona nie jest moją... — zacząłem zirytowany, że kobieta tak pochopnie wszystko oceniała.
Gail jednak wzruszyła ramionami i odeszła. Po godzinie wypełniania formularzy i składania podpisów mogłem opuścić fortece okropnej byłej. Szczeniak nie mógł przestać skakać z radości, ciągle owijał się w ogół moich i Rein nóg, popychając nas do siebie. Kiedy otworzyłem jej drzwi, pies był pierwszy na siedzeniu.
Zaśmiała się i wzięła go na kolana. Znowu panowała w samochodzie cisza, ale wynikała z czego innego. Była przyjemna, a ja prowadząc, kątem oka mogłem się napawać widokiem dziewczyny wtulającej się w futro szczeniaka.
— A co powiesz na Ciasteczko?
— Chyba żarty sobie robisz.
Szturchnęła moje ramie i się uśmiechnęła, całując psi pyszczek. Wiedziałem, że takie imię już mu zostanie i że dzieciak zdobył jej serce. Zjechałem na drogę prowadzącą przez miasto, by odwieść ją do domu. Kiedy zobaczyła znane światła ulic, popatrzyła na mnie błagalnie. Nie wiedziałem, co ją znowu zmartwiło, wiec zjechałem na chodnik i zatrzymałem samochód.
— Jim — wyszeptała, a ja miałem wrażenie, że próbuje tym ukryć, że zbiera jej się na płacz. Uniosłem lekko jej podbródek, by na mnie popatrzyła. — Nie mogę tam wrócić, bo...
— Bo?
— Mogę przenocować u ciebie? Ciasteczko pewnie będzie potrzebowała żeby ktoś się nią zajął, bo będzie tęsknić za mamą i...
Położyłem palec na jej ustach, by nie musiała się tłumaczyć. Kiwnąłem głową i odpaliłem silnik. Myliłem się, jednak zwiedzimy dzisiaj moją sypialnie.

Rein?

1309 słów = 360$

10.04.2019

Od Kelvina "Trening S. II"

   Po ostatnim treningu czułem się na tyle dobrze, że dzisiaj postanowiłem zrobić skromną powtórkę. Pomimo godzin wieczornych, było bardzo jasno i nie zapowiadało się na to, że szybko się ściemni. Osiodłałem Samaela, który wyglądał na zdziwionego i szczęśliwego zarazem, gdyż rzadko wychodził na trening o takiej porze. Gdy już wsiadłem na grzbiet wałacha, do stajni weszła szefowa i lekko się uśmiechnęła na mój widok.
- Jedziesz na zewnętrzny parkur? - spytała zatrzymując się obok mnie.
- Zgadza się - odpowiedziałem poprawiając strzemiono - Chyba, że jest zajęte.
- Nie, właśnie skończyli tam trening. Masz w takim razie pilot do światła - powiedziała podając mi urządzenie - Nie jest skomplikowane..
- Jasne, dziękuję - lekko się uśmiechnąłem odbierając pilot.
- Gdy skończysz, pilot przynieś razem z kluczami od siodlarni - wyjaśniła krótko - Powodzenia.
- Nie dziękuję - zaśmiałem się, co kobieta odwzajemniła, po czym wszyła ze stajni.
Po chwili również opuściłem budynek i skierowałem się na parkur, który po użyciu pilota, idealnie się rozświetlił jasnym światłem. Schowałem urządzenie do kieszonki bluzy i sprawdziłem wysokość przeszkód, które na szczęście miały nasz maksimum. Nim jednak przystąpiłem do pokonywania toru, zrobiłem porządną rozgrzewkę i pozwoliłem wierzchowcowi dobrze się przygotować do parkuru. Tym razem na celownik wziąłem sobie wysokie stacjonaty oraz średniej wysokości koperty, które były po części rozgrzaniem Samaela do podwójnych, potrójnych przeszkód oraz szeregów. Każdą z nich pokonywał zbyt pewnie, co z czasem spowodowało zrzucenie jednej belki. Żeby ostudzić jego cwaniaka, nakierowałem go na triple barre, za którą zaraz była piramida. Wałach od razu słuchał się łydki i nie rwał tak bardzo do przodu, co raczej rzadko mu się zdarza. Po chwili najechałem na spory szereg, który tym razem miał podniesione belki, przez co sam się wahałem, czy aby na pewno damy radę to pokonać. Samael jednak wiedział co robić i na mój znak idealnie wybił się ku górze, przez co trudność została pokonana bez większych problemów. Za tym poszły kolejne dwie stacjonaty, przez które wierzchowiec przeleciał niczym pegaz. Czasami się zastanawiam, skąd on bierze tyle siły na rzucanie się w takie przeszkody. Możliwe, że Sam pójdzie w geny dziadów, którzy zajmowali podium w zawodach. Wracając do parkuru, kłusem zbliżyłem się do kolejnej piramidy, która została potraktowana z najmniejszym wysiłkiem ze względu na swoją wielkość, natomiast kolejną była oksera, która wałach nienawidzi, lecz pomimo tego, musiał ją pokonać. W ten sposób zrobiłem ze dwa okrążenia, może trzy, po czym rozstępowałem Sama i zaprowadziłem do stajni, oczywiście wcześniej gasząc światło na parkurze. Przy boksie oporządziłem kopytnego, wyczyściłem sprzęt i podałem odpowiednią dla niego żywność, po czym zamknąłem siodlarnie i odłożyłem klucze z pilotem tam, gdzie wcześniej mi kazano. Trening mogłem uznać za udany, gdyż nie zaliczyłem żadnego upadku, a zrzucenie belki zdarza się każdemu.

Samael +20um




451 słów = 80$

8.04.2019

Od Any

- Wyprostuj się - poleciłam spokojnym tonem, jednak na tyle głośno, by dziewczyna, której właśnie prowadziłam trening, na pewno usłyszała. - Usiądź twardo w siodle, to dociążysz jej zad i nie będzie takich cudów odwalała.
Albo mi się wydawało, albo w oczach dziwczyny pojawiły się łzy. Chwila... tak, właśnie jedna spłynęła po policzku. Zostawiła po sobie wyraźnie czystszy ślad na jej policzku.
- Jane, uspokój się kochana, to tylko Bigotka - próbowałam jakoś załagodzić sytuację, żeby dziewczyna nie znienawidziła po tej jeździe wspaniałej gniadoszki. Szkoda by było, gdyby od razu na wstępie się do niej zraziła. - Usiądź w siodle, nie pozwól jej, odchyl się... Nie do przodu Jane. Nie do...
Za późno. Dziewczyna, widocznie przerażona nieco zbyt entuzjastycznym i zbyt częstym brykaniem jej wierzchowca, odruchowo pochyliła się do przodu. Pewnie żeby się złapać. Muszę przyznać, że też tak kiedyś robiłam i jedno mogę powiedzieć - to nie działa, wręcz przeciwnie, gleba gwarantowana. Przypadek małej Jane nie był wyjątkiem.
"Tylko się nie rozrycz, błagam, nie rozrycz się" błagałam w myślach, zbliżając się do dziewczyny, żeby pomóc jej wstać. Pozbawiona jeźdźca Bigotka pozwoliła sobie jeszcze kilka razy strzelić barana, po czym zatrzymała się. Spojrzała na nas wzrokiem niewiniątka.
Westchnęłam. Szybko skontrolowałam stan fizyczny i psychiczny mojej uczennicy, a gdy upewniłam się, że raczej nie zacznie płakać i nic nie złamała, odeszłam od niej, żeby złapać Bigotkę.
- No nic, wsiadaj - poleciłam, podprowadzając klacz do dziewczyny. - Chwilę odsapniesz i próbujemy jeszcze raz, co?
- W życiu! - Jane głośno wyraziła swój sprzeciw, na co przytrzymywana przeze mnie Bigotka spojrzała na nią nieco wystraszona. - Znowu mnie zrzuci!
- Ma dzisiaj dużo energii, prawda - nie ma co owijać w bawełnę, dzisiejszy napad ADHD gniadoszki widać jak na dłoni. - Ale to nie znaczy, że od razu musisz rezygnować z jazdy na niej. Musisz się przełamać i spróbować jeszcze raz, bo potem będziesz się już zawsze bała na niej galopować, a tego nie chcemy.
Jane nie wyglądała na przekonaną moją argumentacją. Wręcz przeciwnie - założyła ręce na piersi i zrobiła zawziętą minę.
Ponownie westchnęłam i rozmasowałam pulsujące od rana skronie, zastanawiając się nad rozwiązaniem zaistniałego problemu.
- Dobra, przegalopuję ją dla ciebie - ustąpiłam. Wyciągnęłam rękę po toczek dziewczyny. - Uspokoi się trochę, a potem ty na nią wsiądziesz - chciała już protestować, ale przerwałam jej ostro. - Zrobisz jedno, dwa okrążenia. Chodzi o to, żebyś nie patrzyła na Bigotkę przez pryzmat dzisiejszej jazdy, bo normalnie jest naprawdę grzeczna. Po prostu dzisiaj ma gorszy dzień.
Jane w końcu ustąpiła, aczkolwiek niechętnie. Założyłam podany mi toczek i zgrabnie wskoczyłam w siodło. Nie chciało mi się poprawiać strzemion, które były dla mnie zdecydowanie za krótkie, przerzuciłam je więc przez przedni łęk, żeby nie obijały się Bigotce o nogi. Nakierowałam klacz na ścianę i od razu dałam sygnał do zagalopowania. Po kilku spokojnych, równych foule bryknęła, choć już nie tak spektakularnie, jak pod Jane. Waga jeźdźca robi swoje. Pogoniłam gniadą do szybszego galopu, żeby to na nim skupiła swoją uwagę i nadmiar energii, nie na wywijaniu zadem. Po kilku takich okrążeniach zebrałam klacz, wykonałam zmianę kierunku po przekątnej z lotną zmianą nogi (zdążyłam już zauważyć, że Bigotka została tego nauczona), po czym ponownie pospieszyłam do pośredniego.
Po takim niewielkim maratonie, bogatym w komentarze z mojej strony, jeśli chodzi o dosiad, prowadzenie i, w głównym stopniu, brykanie, przeszłam do kłusa, a potem stępa. Zatrzymałam się koło Jane. Właśnie głaskała Ghosta, który nie wiadomo kiedy i jak wparował na halę. Od razu zaniepokoiłam się, gdzie reszta familii, ale zaraz zobaczyłam dwa tamaskany rozłożone w rogu przy schodkach.
Szybko zeskoczyłam za ziemię, zdjęłam toczek i oddałam go właścicielce.
- No, skoro ja dałam radę utrzymać się na niej bez strzemion, na pewno sobie poradzisz. Z resztą, jak widziałaś, na końcu ledwo zipiała, więc na brykanie na bank nie będzie miała siły. Czyli co, do ciebie należą dwa okrążenia. Nie chcemy zajechać Bigotki, tylko pokazać ci, że nie jest tak straszna, jak uważasz.
Dziewczyna w końcu się przemogła. Wykonała polecenie, zrobiła te dwa okrążenia spokojnym galopem. Gdy przeszła do kłusa, na jej twarzy widać było ulgę, że znowu nie wylądowała na ziemi. A szeroki uśmiech wskazywał, że cieszy się, że jednak nie zrezygnowała.
Po skończonej jeździe gwizdnięciem wezwałam do siebie całą moją czworonożną ferajnę i ruszyłam za Jane, żeby pomóc odprowadzić Bigotkę do boksu. Zanim dziewczyna wyszła, schyliła się jeszcze, żeby pogłaskać Ghosta, który tradycyjnie domagał się pieszczot od każdego, kto wyraził nim jakiekolwiek zainteresowanie.
- Piękny - zachwyciła się Jane. Spojrzała na mnie, opierającą się ramieniem o boks. - Jak się wabi?
- Ghost - uśmiechnęłam się, sięgając ręką do Archera, szczerzącego na ten przejaw miłości zęby do husky'iego, i pociągnęłam go delikatnie za ucho. Natychmiast przestał, spojrzał za to na mnie wzrokiem niewiniątka i zamerdał ogonem. Zazdrośnik jeden.
Gdy Jane w końcu poszła do domu, miałam wolne. W teorii. Dlatego, gdyby niespodziewanie okazało się, że jestem potrzebna, postanowiłam jeszcze chwilę zostać na terenie ośrodka, zajść do Caza i być może do biura...
Nagle Archer zastrzygł uszami i odwrócił głowę, a ja poczułam, że ktoś się za mną zatrzymał. Odwróciłam się i omal nie podskoczyłam na widok osoby, która przede mną stała.
- Ja pierniczę - złapałam się za serce, nieco tylko przesadzając z reakcją. - Nie zachodzi się tak ludzi od tyłu.


Ktoś chętny popisać? ^^



846 słów = 160$